No i szlag trafił cały mój misterny plan regularnego blogowania. Posty miały być co 7-10 dni, a tu nagle 11, 12,13 i nadal nic. Nawet organizowanie czasu w kalendarzu z biedry nic nie dało. Przyszła pora na apatię, zniechęcenie, jesienną deprechę i przemęczenie materiału. Ilekroć zabierałam się za zrobienie zdjęć pracom wykonanym przez wakacje, moje 4 litery błagały o ponowny odpoczynek na kanapie. Ilekroć chciałam napisać posta, mój mózg uparcie wybierał sitcomy. No i co zrobisz, gdy twój organizm buntuje się przeciw jakiejkolwiek pracy, no co zrobisz biedny człowieku.
Idziemy zatem dalej. Jak zapewne (a przynajmniej taką mam nadzieję) zdążyliście zauważyć- lipiec i sierpień były miesiącami najintensywniejszego blogowania. I chociaż wspominam o tym chyba w każdym poście, niemalże szczycąc się tak nic nieznaczącym osiągnięciem, to czas na walnięcie głową o beton. Ale to już było i nie wróci więcej, tyle rzec mogę. Prowadzenie bloga, którego ja sama przypisuję do kategorii "artystyczne" czyli dotyczącego handmade'u i hobby, do zadań łatwych nie należy. Zrobienie pracy wcale nie zajmuje mi godzinki czy nawet dnia- potrzeba do tego dużo cierpliwości, czasu i materiałów. I niestety, gdy moja doba ulegnie skurczeniu, blogowanie stanie się zadaniem niemalże irracjonalnym. Teraz zabieramy tą informację i wkładamy do mózgu do szufladki z napisem "warto wiedzieć" albo "brednie walniętych blogerek". Co to wszystko w praktyce oznacza? Że najprawdopodobniej wrócimy do uwielbianego przez Was nieregularnego blogowania, postów ciekawych jak kanapka z pasztetem i majonezem oraz internetowej aktywności równej zeru. Równowaga musi być.
Dobra, teraz trochę o samej pracy. Metoda suchego pędzla już się przez mój blog przewinęła, a dokładnie w poście DIY: zawieszki home sweet home. Tutaj postanowiłam urozmaicić całość niebieskimi akcentami- kropkowaniem, niezapominajkami w środku i na dekorach na zewnątrz. I chociaż wszystko pasuje do siebie jak świnia do baletu, to pojemniczek stoi sobie na kuchennym blacie i romansuje z puszką kawy. Ach, duet zaiste ognisty. Btw, pokochałam ostatnio mocno mleczną kawę. Mniamcik!
Na koniec zaś news tygodnia/miesiąca/roku/mego życia- w mojej dłoni dzierżę od wczoraj nowiusieńkie, pachnące (plastikiem) prawo jazdy. Tak, jestem niezmiernie dumna, że ten etap życia, niezwykle stresujący zresztą, mam już za sobą. Nie wierzyłam, że uda mi się opanować jakiegokolwiek ryczącego, wielgachnego spalinodajnego potwora, a jednak! Od jutra więc lans na polskich drogach, zimny łokieć i miliony decybeli czystego "dysko-polo". Jak żyć to na 100%.
Pozdro!
Idziemy zatem dalej. Jak zapewne (a przynajmniej taką mam nadzieję) zdążyliście zauważyć- lipiec i sierpień były miesiącami najintensywniejszego blogowania. I chociaż wspominam o tym chyba w każdym poście, niemalże szczycąc się tak nic nieznaczącym osiągnięciem, to czas na walnięcie głową o beton. Ale to już było i nie wróci więcej, tyle rzec mogę. Prowadzenie bloga, którego ja sama przypisuję do kategorii "artystyczne" czyli dotyczącego handmade'u i hobby, do zadań łatwych nie należy. Zrobienie pracy wcale nie zajmuje mi godzinki czy nawet dnia- potrzeba do tego dużo cierpliwości, czasu i materiałów. I niestety, gdy moja doba ulegnie skurczeniu, blogowanie stanie się zadaniem niemalże irracjonalnym. Teraz zabieramy tą informację i wkładamy do mózgu do szufladki z napisem "warto wiedzieć" albo "brednie walniętych blogerek". Co to wszystko w praktyce oznacza? Że najprawdopodobniej wrócimy do uwielbianego przez Was nieregularnego blogowania, postów ciekawych jak kanapka z pasztetem i majonezem oraz internetowej aktywności równej zeru. Równowaga musi być.
Dobra, teraz trochę o samej pracy. Metoda suchego pędzla już się przez mój blog przewinęła, a dokładnie w poście DIY: zawieszki home sweet home. Tutaj postanowiłam urozmaicić całość niebieskimi akcentami- kropkowaniem, niezapominajkami w środku i na dekorach na zewnątrz. I chociaż wszystko pasuje do siebie jak świnia do baletu, to pojemniczek stoi sobie na kuchennym blacie i romansuje z puszką kawy. Ach, duet zaiste ognisty. Btw, pokochałam ostatnio mocno mleczną kawę. Mniamcik!
Na koniec zaś news tygodnia/miesiąca/roku/mego życia- w mojej dłoni dzierżę od wczoraj nowiusieńkie, pachnące (plastikiem) prawo jazdy. Tak, jestem niezmiernie dumna, że ten etap życia, niezwykle stresujący zresztą, mam już za sobą. Nie wierzyłam, że uda mi się opanować jakiegokolwiek ryczącego, wielgachnego spalinodajnego potwora, a jednak! Od jutra więc lans na polskich drogach, zimny łokieć i miliony decybeli czystego "dysko-polo". Jak żyć to na 100%.
Pozdro!